Pustka..
Ciemność swojego kąta w ogromnym pokoju...
Znów siedzisz skulona, nie tak sobie obiecałaś, nie tak miał wyglądać twój świat.
Wdech, wydech podnoszę głowę, niechętnie spoglądając na zegarek
Za piętnaście minut druga.
Kładę się do łóżka, chociaż wiem, że i tak nie zasnę.
Cisza...
Słychać jedynie krople deszczu obijające się o okno i cichy szloch dziewczyny, która nie powinna teraz płakać. Powinna świętować.
Zdała maturę, egzamin dojrzałości, jest teraz maturzystką z aspiracjami na pójście na najlepszą uczelnię na jaką jeszcze pół roku była skłonna iść, a teraz zamiast siedzieć w pubie popijając kolejne piwo leży w łóżku i całkowicie nie ma ochoty na wyjścia. Tak czasami bywa, że człowieka łapie coś dziwnego, że jego życie wywraca się całkowicie, że dostrzega błędy jakich nie widział latami.
Ja też je dostrzegłam.
Trzeba było dbać o siebie, dbać na tyle aby nie zamknąć się na świat w momencie kiedy on się do Ciebie uśmiecha.
Na pozór wesoła dziewczyna, pomocna pogodna.
W głębi zgubiona całkowicie pomiędzy uczuciami jakich nie potrafi określić, niczym małe dziecko między sklepowymi półkami, nieswoja.
W pogoni za szczęściem zgubiła całkowicie rozum, zatraciła poczucie bezpieczeństwa w walce o to co było wygaszone od początku. Jakże mogłam być głupia?
Nocną nostalgię przerywa dźwięk telefonu komórkowego, kilka śmiesznych słów, wyjdź mój mózg, zostań serce, ale nie chciałam więcej słuchać głosu serca, dość je posklejałam.
-Będę niebawem
Otwieram szafę, nie mam zbytnio wielu ubrań, nie wiem co mam ubrać, ubieram tą sukienkę, której nie odważyłam się ubrać wtedy, dobrze wiemy kiedy. Pewne pociągnięcie szminką po jej bladych ustach, wysokie szpilki i maska, że jest okej. Pomimo deszczu wsiadam do taksówki, prosto pod pub, dochodzi trzecia, ale mi nie chce się wracać do domu, chcę pozostać pijana aby o tym nie pamiętać. Znajomi, koleżanki, koledzy z klasy, wszyscy piją. Jeden, drugi, trzeci, szósty, nie pamiętam.
Znasz ten stan kiedy budzi cię kompletny ból głowy i dziura w głowie?
Tak ja, też.
Nie przegapiasz następnej okazji, urodziny koleżanki, znów nie pamiętasz połowy wieczoru, masz to gdzieś bo te pieprzone używki trzymają cię daleko od tego co Cię boli.
Stoisz na parkiecie, Głośna muzyka i dym nikotynowy odbija się w twojej głowie. Gdzieś w oddali słyszysz swoje imię, niechętnie odwracasz się żeby zobaczyć powód twoich imprez, chcesz uciec, nie ma odwrotu, suche cześć. Nie chcesz już więcej pić, wytrzeźwiałaś w ciągu pięciu minut. Ale nie chcesz tego widzieć, nie chcesz tego czuć. Bierzesz pierwszy lepszy, mocny trunek siedząc przy barze, jakiś mężczyzna komplementuje twój ubiór, śmiejesz się głośno, uśmiechasz się, bo alkohol zdążył siać spustoszenie w twoim organizmie. Czujesz błogość, chociaż wiesz, że rano obudzisz się i znów nastanie codzienność. Parkiet jest twój chociaż upierałaś się jakieś dwie godziny temu że nie potrafisz tańczyć.Patrzy na Ciebie, a wiesz, że nie możesz zwracać na siebie uwagi, ale i tak to robisz, wychodzisz na dwór próbując odpalić papierosa zapalniczką w jakiej kończy się gaz, chcesz po prostu tego nie czuć. Chciałabyś uciec, ale stoją one, nie wystawisz ich. Nie możesz przekładać życia z powodu jednego zawodu miłosnego, jaki odcisnął piętno w twoim życiu. Byliśmy młodzi, głupi, niedojrzali... Palisz papierosa tak szybko, że nim twoje koleżanki skończą jednego ty masz spalone następnego. Chwiejesz się, świat szaleje, a tobie coraz gorzej, czujesz się potwornie, patrzą na ciebie, skręcasz łazienka jest pusta, masz w dupie swój makijaż, pozwalasz temu wyjść z siebie, wychodzisz mówiąc że wymiotowałaś i wracasz do domu, chcą cię odprowadzić ale ty pomimo swojego stanu chcesz iść pieszo. Zimno odbija się na twoich nagich nogach, ale jedyne co chcesz to po prostu położyć się i już więcej nie wstać. Wyjmujesz papierosa, i nawet po dziesięciu próbach twoja zapalniczka umarła śmiercią, nie ma w niej już ani odrobiny gazu.
Wracasz do domu chcąc zapomnieć tą chwilę
Mija czas, mijają dni, tygodnie, miesiące, mija rok.
Studia rozpoczęte, jesteś inną osobą, jesteś sobą w cholerę nareszcie szczęśliwą, wasze drogi rozmyły się na dobre.
Zaczynasz nowe życie, z kimś kto pokochał Cię taką jaką jesteś, nie patrząc na to co się z Tobą działo, nie patrząc na twoje rany w sercu i na zewnątrz, nie patrząc na to że palisz, albo pijesz, całujący cię o zachodzie słońca, mówiący że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie...
Czasem wracając do tych czasów, zamykasz oczy rozmarzając się, chociaż wiesz że już nigdy go nie spotkasz, nie masz prawa go spotkać.
żegnaj powiedziałaś tylko kiedy odchodził, więcej go nie zobaczyłaś, odetchnęłaś ale czy spokój jest dla ciebie szczęśliwym zakończeniem?
Czasem tęsknisz za tym szalonym czasem, ale wiesz że nigdy już nie wrócisz...
Nie ma bowiem odwrotu.
czwartek, 2 października 2014
niedziela, 18 maja 2014
Nadia
Słyszałem mordercę, to było samo zło
To nie była agresja
Agresja jest dynamiczna jak crescendo w muzyce
Zło jest nieruchome
Chwilę potem była śmierć, zła śmierć
14 lutego 2012
Następny rok idealnie zaliczony do moich ukochanych, dzień jak każdy inny - dla mnie
Dla was dzień zakochanych, okazywanie sobie miłości, a ja siedzę ze słuchawkami w uszach i mam w dupie właściwie to co się dzieje.
Dla was dzień zakochanych, okazywanie sobie miłości, a ja siedzę ze słuchawkami w uszach i mam w dupie właściwie to co się dzieje.
- A ty nikogo nie masz, nie dostałaś nawet walentynki - mówi do mnie a ja patrzę na nią i wybucham śmiechem, krzywo patrzy na mój rozbawiony wyraz twarzy, nie rozumie, tak jak połowa tego debilnego społeczeństwa, gdzie ja żyję? No tak czego oczekiwać od pieprzonego gimnazjum
- Nie rozumiesz? Miłość i twoje być w stosunku do chłopaków nie zależy od ilości pieprzonych kartek jakie dostaniesz, ani kwiatów, bo właściwie połowę z nich obchodzi twoja dupa nie charakter - powiedziałam i znów pogłośniłam muzykę z telefonu, one są za głupie ażeby to zrozumieć. Czas minie a one zostaną same jak palec wykorzystane i płaczące w ramię mamy, jak to ich źle potraktował chłopak. Dzień mija jak każdy inny, wracam do domu i gotuję obiad, nienawidzę tego domu, przesiąknięty pierdoloną patologią. Kolejny, następny facet mamy, kolejna ciąża.. Które to już będzie rodzeństwo, szóste, ja jestem siódmą. Nie myślę o mojej mamie jako dziwce czy kimś takim, ale do cholery istnieje antykoncepcja, nie jesteśmy w stanie utrzymać tylu ludzi, ja mam szkołę, pracę w weekendy muszę zajmować się maluchami, mam dość jestem wykończona. A mój tata? Nie żyje już czternaście lat, podobno był fantastyczny, tak mówi mi mama. Zginął wraz z moją starszą siostrą w wypadku samochodowym, nie pamiętam miałam niespełna dwa lata. Byłam mała, nie miałam nawet okazji poznać tego człowieka, teraz został mi tylko zimny marmur i znicz na pamiątkę, że jestem dla nich. Siostra była bardzo ładna. Znów zaczynam rozmyślać zamiast zająć się obiadem. Siedzę i na ekranie mojego samsunga pojawia się twoje imię beztrosko uśmiecham się sama do siebie, bo zwykle ta głupia wiadomość przyprawia mnie o uśmiech, to faktycznie głupie nawet dobrze się nie znamy, poznaliśmy się na tej koloni, mieszkasz 30 minut ode mnie, masz niebieskie oczy, wysoki, brązowe włosy, jesteś idealny.
- Cholerka! - wyrywam się i mieszam zupę jaką gotuje - przywarła, cholera! - zaraz słyszę tupot mały stóp mojego rodzeństwo
- Co się stało Nadi? - uśmiecha się, moja młodsza siostra, ma pięć lat a gadkę ma lepszą niż niektóry z moich rówieśników
- Nic takiego, zupa mi trochę przywarła - uśmiecham się lekko do niej i przeczesuję ręką jej blond długie włosy - jak było u cioci dzisiaj? - pytam a ona siada przy stole
- Trochę nudnawo, Nadi?
- Cholerka! - wyrywam się i mieszam zupę jaką gotuje - przywarła, cholera! - zaraz słyszę tupot mały stóp mojego rodzeństwo
- Co się stało Nadi? - uśmiecha się, moja młodsza siostra, ma pięć lat a gadkę ma lepszą niż niektóry z moich rówieśników
- Nic takiego, zupa mi trochę przywarła - uśmiecham się lekko do niej i przeczesuję ręką jej blond długie włosy - jak było u cioci dzisiaj? - pytam a ona siada przy stole
- Trochę nudnawo, Nadi?
- Tak kochana?
- Będziemy mieli tatusia? - prawie się rozpłakała przy słowie tatuś, ciągłe zmienianie faceta przez mamę, nie działało dobrze na moje rodzeństwo
- Kochanie będziesz miała tatusia, zobaczysz będzie świetnie - uśmiecham się i całuję ją w czoło
- Zawołam ich na obiad co? - zapytała
- Tak, leć a ja już wam wleje zupy i zjemy razem - uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami kuchni, zaraz zlatuje się cała banda świrusów czytając dokładniej trzech braci : Marcin, Kuba i Krzyś i dwie siostry: Milena i Karolina. Cała ferajna, jeszcze brakuje dziecka poczętego jakie ma przyjść na świat za jakieś cztery miesiące - Krzyś zawołasz mamę? - zapytałam
- Mama mówiła, że jest zajęta - mówi i rumieni się
- Mama pewnie tworzy nam więcej braciszków i siostrzyczek - wyrywa się najstarszy z nich Marcin
- Marcin głupku, mama już ma dla nas nowego braciszka albo siostrzyczkę - mówi Milena
- Kochanie będziesz miała tatusia, zobaczysz będzie świetnie - uśmiecham się i całuję ją w czoło
- Zawołam ich na obiad co? - zapytała
- Tak, leć a ja już wam wleje zupy i zjemy razem - uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami kuchni, zaraz zlatuje się cała banda świrusów czytając dokładniej trzech braci : Marcin, Kuba i Krzyś i dwie siostry: Milena i Karolina. Cała ferajna, jeszcze brakuje dziecka poczętego jakie ma przyjść na świat za jakieś cztery miesiące - Krzyś zawołasz mamę? - zapytałam
- Mama mówiła, że jest zajęta - mówi i rumieni się
- Mama pewnie tworzy nam więcej braciszków i siostrzyczek - wyrywa się najstarszy z nich Marcin
- Marcin głupku, mama już ma dla nas nowego braciszka albo siostrzyczkę - mówi Milena
- Przestańcie głupio gadać i zacznijcie jeść - najmłodszy z rodzeństwa ma dwa latka, jest nim Kuba, zaraz po nim jest Milena która ma pięć lat, później jest sześcioletni Krzyś, siedmioletnia Karolina no i dziesięcioletni Marcin. Cała wesoła gromadka, pomagam zjeść Kubie, a potem pomagam im odrobić ich zadania domowe, sama siadam do nauki. Mam dość, chcę odpocząć, wyjechać znów na wakacje i zapomnieć o obowiązkach domowych, poczuć się wolną, niezależną, poczuć się sobą.
14 lutego 2013
Kocham cię, tak mocno cię kocham, że nie wyobrażam sobie życia bez ciebie i bez uczucia, że mam ciebie gdzieś blisko siebie, że jesteś dla mnie, że mnie dotykasz, całujesz...
Wszystkiego jej zazdroszczę, chciałabym mieć ciebie tak jak ona ma ciebie, chciałabym żebyś był mój kochanie, nie będziesz mój bo dokonałeś wyboru, wolałeś ją - moją najlepszą przyjaciółkę, nie mogę na was patrzeć, nienawidzę was oboje tak mocno, ze mam ochotę zwymiotować kiedy tylko was widzę, mam dość potrzebuję przerwy. Impreza u Kaśki, może mi przejdzie, mam taką cichą nadzieję.
- Gdzie idziesz? - pyta mama znad czytanego czasopisma
- Przecież ci mówiłam, Kaśka ma urodziny - mówię bez wyrazu jakbym była niedostępna
- Okej, tylko nie wróć za późno - znikam za framugą drzwi, poprawiam jeszcze włosy i idę przed siebie, pewna siebie jak nigdy, gram idealnie ułożoną nastolatkę, która tej nocy może mieć każdego. Nie znam nikogo prócz Kaśki i Małgosi, wszyscy są dziwnie mi obcy. Siadam koło Gosi gdzieś z boku, obie czujemy się nieswojo, podchodzi do mnie jakiś blondyn na oko 180 centymetrów, prosi mnie do tańca, niczemu sobie dobrze zbudowany chłopak. Idę za nim na parkiet, łapie mnie za rękę i zaczynamy tańczyć, pierw niepewnie, później z większą śmiałością. Kolejka, jedna, druga jestem bardziej śmiała.
- Nie przedstawiłam się przez ten cały czas - mówię i zaciągam się moim mentolowym papierosem, uśmiecha się pokazując rząd bialutkich ząbków, prześmiesznie wygląda
- Jesteś Nadia - znów się uśmiecha
- A ty jak dobrze dosłyszałam.. Adam? - zapytałam uśmiechając się w śmieszny dla mnie sposób
- Strzał w dziesiątkę - mówi, mijają kolejne godziny i tyle co wypiłam to wytańczyłam na śliskim parkiecie, czuję się tym razem wyjątkowa, żegnamy się gdzieś nad ranem, a ja będąc coraz bliżej domu czuję na sobie krzyk matki...
Ale była cisza, niewyobrażalnie miła cisza. Położyłam się i rano obudziłam się z małym bólem głowy.
20 października 2013
- Adam idioto przecież ta woda nie jest już ciepła, wakacje dawno minęły! - krzyknęłam w śmiechu
- Dla mnie wakacje trwają wiecznie, pamiętasz? Opowiadałem ci - zaśmiał się
- Bo rzuciłeś szkołę, oj nie wypominaj mi, że ja się muszę uczyć.
Dzień za dniem, mija powolnie, widząc ich naparzających się miłością, patrząc jak z dnia na dzień coraz bardziej ich nienawidzisz, Dzisiaj moja można powiedzieć ex przyjaciółka powiedziała, że miłość mojego życia, nawet nigdy na mnie nie spoglądał... Jego gesty i teksty brzmiały inaczej, wyśmieli mnie oboje w twarz, gruba spasła świnia, bez perspektyw na dalsze życie, wiem że tego pragniecie a ja wam to zagwarantuje.
31 grudnia 2013
Szkoda będzie mi mojego rodzeństwa gdy mnie znajdą, szkoda będzie mi ich łez, ale ja już nie mogę wytrzymać, każdy mnie ma za szmatę, puścili plotkę w szkole że dałam Adamowi, oboje się do siebie nie odzywamy, mam dość wszystkiego...
Sylwester dobry dzień na skończenie z męką jaką dla mnie jest życie....
Nie wiem jak to jest rzucić się pod jadący pociąg, nie mam pojęcia trochę się boję, mam piętnaście minut na załatwienie wszystkiego, ale chyba nie mam czego załatwiać, chyba że pożegnam się z Adamem...
" Na początku chciałabym przeprosić za to, że byłam na tej imprezie, że zrujnowałam nam życia, ale nie chciałam nigdy nie pragnęłam Cię zranić"
wysłane
pięć minut
cztery
trzy
gdzie ten pociąg?
słyszę jakiś głos
mówi, że mam się zastanowić, ale nie ma nad czym, widzę światła, tak jestem blisko
- Nadia! - słyszę dokładnie a potem ktoś odpycha mnie całkowicie na ziemie.. to ty, przyjacielu, jedyny z jedynych. Zaczynam płakać, bez zastanowienia bierzesz moje obolałe od tego wszystkiego ciało i idziemy do ciebie, zaparzasz mi herbaty, siedzimy i nic nie mówimy, a właściwie twoje towarzystwo jest dla mnie jak miód na serce...
- Nadia, nie mogłem ci pozwolić odejść - zaczyna
- Dlaczego? Zrujnowałam dość twoje życie
- Bo Cię kocham, każdego dnia coraz mocniej...
Każdego
dnia
coraz
mocniej....
Niewyobrażalnie mocniej...
- Gdzie idziesz? - pyta mama znad czytanego czasopisma
- Przecież ci mówiłam, Kaśka ma urodziny - mówię bez wyrazu jakbym była niedostępna
- Okej, tylko nie wróć za późno - znikam za framugą drzwi, poprawiam jeszcze włosy i idę przed siebie, pewna siebie jak nigdy, gram idealnie ułożoną nastolatkę, która tej nocy może mieć każdego. Nie znam nikogo prócz Kaśki i Małgosi, wszyscy są dziwnie mi obcy. Siadam koło Gosi gdzieś z boku, obie czujemy się nieswojo, podchodzi do mnie jakiś blondyn na oko 180 centymetrów, prosi mnie do tańca, niczemu sobie dobrze zbudowany chłopak. Idę za nim na parkiet, łapie mnie za rękę i zaczynamy tańczyć, pierw niepewnie, później z większą śmiałością. Kolejka, jedna, druga jestem bardziej śmiała.
- Nie przedstawiłam się przez ten cały czas - mówię i zaciągam się moim mentolowym papierosem, uśmiecha się pokazując rząd bialutkich ząbków, prześmiesznie wygląda
- Jesteś Nadia - znów się uśmiecha
- A ty jak dobrze dosłyszałam.. Adam? - zapytałam uśmiechając się w śmieszny dla mnie sposób
- Strzał w dziesiątkę - mówi, mijają kolejne godziny i tyle co wypiłam to wytańczyłam na śliskim parkiecie, czuję się tym razem wyjątkowa, żegnamy się gdzieś nad ranem, a ja będąc coraz bliżej domu czuję na sobie krzyk matki...
Ale była cisza, niewyobrażalnie miła cisza. Położyłam się i rano obudziłam się z małym bólem głowy.
20 października 2013
- Adam idioto przecież ta woda nie jest już ciepła, wakacje dawno minęły! - krzyknęłam w śmiechu
- Dla mnie wakacje trwają wiecznie, pamiętasz? Opowiadałem ci - zaśmiał się
- Bo rzuciłeś szkołę, oj nie wypominaj mi, że ja się muszę uczyć.
Dzień za dniem, mija powolnie, widząc ich naparzających się miłością, patrząc jak z dnia na dzień coraz bardziej ich nienawidzisz, Dzisiaj moja można powiedzieć ex przyjaciółka powiedziała, że miłość mojego życia, nawet nigdy na mnie nie spoglądał... Jego gesty i teksty brzmiały inaczej, wyśmieli mnie oboje w twarz, gruba spasła świnia, bez perspektyw na dalsze życie, wiem że tego pragniecie a ja wam to zagwarantuje.
31 grudnia 2013
Szkoda będzie mi mojego rodzeństwa gdy mnie znajdą, szkoda będzie mi ich łez, ale ja już nie mogę wytrzymać, każdy mnie ma za szmatę, puścili plotkę w szkole że dałam Adamowi, oboje się do siebie nie odzywamy, mam dość wszystkiego...
Sylwester dobry dzień na skończenie z męką jaką dla mnie jest życie....
Nie wiem jak to jest rzucić się pod jadący pociąg, nie mam pojęcia trochę się boję, mam piętnaście minut na załatwienie wszystkiego, ale chyba nie mam czego załatwiać, chyba że pożegnam się z Adamem...
" Na początku chciałabym przeprosić za to, że byłam na tej imprezie, że zrujnowałam nam życia, ale nie chciałam nigdy nie pragnęłam Cię zranić"
wysłane
pięć minut
cztery
trzy
gdzie ten pociąg?
słyszę jakiś głos
mówi, że mam się zastanowić, ale nie ma nad czym, widzę światła, tak jestem blisko
- Nadia! - słyszę dokładnie a potem ktoś odpycha mnie całkowicie na ziemie.. to ty, przyjacielu, jedyny z jedynych. Zaczynam płakać, bez zastanowienia bierzesz moje obolałe od tego wszystkiego ciało i idziemy do ciebie, zaparzasz mi herbaty, siedzimy i nic nie mówimy, a właściwie twoje towarzystwo jest dla mnie jak miód na serce...
- Nadia, nie mogłem ci pozwolić odejść - zaczyna
- Dlaczego? Zrujnowałam dość twoje życie
- Bo Cię kocham, każdego dnia coraz mocniej...
Każdego
dnia
coraz
mocniej....
Niewyobrażalnie mocniej...
poniedziałek, 5 maja 2014
Granica
- Kiedyś kiedy byłam jeszcze mniejsza ludzie ostrzegali mnie przed kimś takim jak ty - wypowiedziała zimne słowa patrząc prosto w jego niebieskie źrenice, nie ważne jak bardzo go nienawidziła i tak z każdym dniem pragnęła coraz bardziej aby on ją pożądał, chciała przeżyć moc zakochania, moc namiętności, ale to było daleko od niej, ciemna strona jej samej nie pozwalała jej wpuścić miłości, wiedziała bowiem, że gdy ją zrani rozpadnie się na miliony małych kawałeczków - jesteś przeciwieństwem wszystkiego co dziewczyna chciałaby od chłopaka - roześmiała się patrząc jak on uważnie patrzy gdy ona znów go wyśmiewa - chamski, niezbyt romantyczny, ba wcale nie jesteś romantykiem - znów się śmieje, a on znów patrzy na nią tak samo jak moment temu - nie patrz tak na mnie, i tak jesteś chamskim skurwysynem i dobrze o tym wiesz przyjacielu - uśmiechnął się, dziwne, że schlebiało mu kiedy wyzywała go od najgorszych, kiedy równała go z błotem, kiedy mówiła mu jaki jest okrutny dla świata i dla niej samej.
- To dlaczego się przyjaźnisz ze mną? - odezwał się w końcu dłonią przeczesując swoje dość krótkie brązowe włosy
- Bo jestem taka jak ty - uśmiechnęli się oboje, ona złapała w rękę kamień jaki leżał pod jej stopą i rzuciła go przed siebie - dla nas nie ma miejsca w raju
- Cholera wie czy, istnieje raj, może nasze istnienie kończy się kiedy robaki wpierdolą ostatni kawałek gnijącego ciała? - uderzyła go w ramię
- Jesteś obrzydliwy! - krzyknęła chociaż właściwie jej to nie ruszyło, była już przyzwyczajona do jego głupich tekstów
- Czemu przyszłaś do mnie, zamiast zostać z nimi? - zapytał po chwili ciszy
- Z tobą nie muszę udawać, że jestem kimś innym.. - powiedziała a łzy cisnęły się do jej oczu, tak bardzo nienawidziła grać że jest okej
- Nie rozklejaj się, jesteś silniejsza niż ten syf oboje jesteśmy - uśmiecha się, i kładzie głowę na jego ramieniu, mogłaby siedzieć tak wiecznie, ale zwykle dzień się kończy i trzeba wracać do domu - robi się późno - zaczął
- Nie idźmy jeszcze - powiedziała spoglądając w jego niebieskie tęczówki - proszę chcę jeszcze posiedzieć, tu jest magicznie - powiedziała
- To moje miejsce, moja oaza - odpowiedział jej i spojrzał na odbicie w tafli wody
- To czemu mnie tutaj wpuściłeś? - zapytała ciekawa jego odpowiedzi
- Potrzebujesz ciszy tak samo jak ja - powiedział i uśmiechnął się do niej, rozbrzmiał telefon, dziewczyna wyjęła go z kieszeni
- Jestem nad jeziorem, nie nie szukajcie mnie, wrócę sama, tak, tak , muszę pomyśleć - słyszał tylko jej odpowiedzi ale czuł jak bardzo nie chce tam wracać
- nie chcesz do nich wracać prawda? - zapytał kiedy skończyła rozmawiać
- nie chcę, mam już dość udawania szczęśliwej dziewczyny która ma idealne życie, bo tak nie jest, ale jak pokażę im że jestem właściwie cierpiącą nastolatką, odsuną się ode mnie jak reszta pierdolonego społeczeństwa - pękła, coś pękło w jej i łzy potoczyły się jak grom z jasnego nieba, zaczęła płakać, odwróciła głowę, nie chciała aby widział, że płacze. Nie chciała pokazać że jest tak bardzo słaba, poczuła jedynie dłoń na swoim ramieniu a potem po prostu wtuliła się w jego ramiona. Mogła płakać w jego ramię, a on siedział cicho i głaskał ją po włosach, wiedziała jednak że nawet jakby mocno chciała nic nie może przebić przyjacielskiej bariery jaką sama między nimi postawiła. Bała się zakochać, bała się być znów wykorzystana, chciała żyć spokojnie, chociaż nic jej nie dawało spokoju.Siedzieli tak później leżąc na zimnej ziemi i patrząc w niebo, oni dzwonili co jakiś czas kiedy to ona mówiła im, że nie wróci jeszcze że spotkała kogoś, że chce porozmawiać, że nie mają się martwić, przestali dzwonić, a oni leżeli na jej bluzie patrząc w niebo i licząc gwiazdy. Śmiali się nieustannie i denerwowali siebie tylko po to aby nie czuć wewnętrznego bólu jaki oboje mieli w sobie. Ukojenia, tak to tego chcieli. Godzina za godziną, na niebie powoli wschodziło słońce a ona leżała wtulona w jego ramię - zasnęła. Jeszcze tydzień temu nie pozwoliłaby na to, ale dzisiaj wiedząc, że właściwie nie ma nikogo prócz niego postanowiła dać sobie szansę. On patrzał na nią i uśmiechał się sam do siebie, chciał tego, ona zresztą też ale żadne z nich nie miało na tyle odwagi żeby to zrobić.
Słoneczne promienie padające prosto w oczy wybudziły ją ze snu, zaczęła się śmiać - zasnęłam na ziemi, jak to możliwe? - nawet nie zorientowała się kiedy on robiąc jej psikusa, wrzucił ją prosto do lodowatej jeziornej wody - popierdoliło Cię!? - krzyknęła kiedy dotarło do niej, że jest cała mokra
- wysuszy się - roześmiany patrzał jak dziewczyna wychodzi z wody, zaczęła drżeć było jej niewyobrażalnie zimno - jest ci zimno? - zapytał a ona robiąc głupią minę oblała go zimny spojrzeniem
- nie kurwa jest mi gorąco - bez słowa złapał ją pod ramię i zaprowadził do domu, bez słowa otworzył drzwi i zaprowadził do pokoju na górę, z okna miał widok na całe miasto spojrzała przez nie uśmiechając się sama do siebie. Podał jej ręcznik i dał jej swoją bluzkę która i tak na niej wyglądała jak sukienka, pokazał gdzie łazienka, dziewczyna stanęła przed lustrem i związała włosy w niesfornego kitka, on zaś poszedł do kuchni, gdy siedziała już w pokoju na sofie oglądając album ze zdjęciami podał jej gorącą herbatę i usiadł obok niej
- co tak rżysz? - rzucił głupio
- wyglądasz jak dziecko z porażeniem mózgowym - znów zaczęli się śmiać, w końcu gdzieś na szarym końcu niczego ich spojrzenia spotkały się chociaż tak bardzo tego unikali, oboje żyjąc w przekonaniu że to nie wypali, siedzieli tak chwilę patrząc na siebie i właściwie uświadamiając sobie że więcej ich łączy niż dzieli. Znów telefon, złapała kurtkę i odebrała tym razem była nerwowa, mówiąc że nie wróci tak szybko, że nie mają się martwić, że jest z kimś kto ją obroni, kłamała bo to chucherko nawet nie obroniło by jej przed malutkim psem, ale tylko z nim czuła się bezpieczna. Nie wiedziała co czuję do niego, ale wiedziała że nie chce tkwić w świadomości, że go straciła raz na zawsze. Obiecała sobie, że kiedyś się odważy, że kiedyś mu to powie, ale nie dzisiaj, dziś wolała jeszcze popatrzeć w jego oczy i powiedzieć jemu jak bardzo go nienawidzi,
a od nienawiści do miłości nie ma daleko, chociaż wydawało jej się że droga między jednym a drugim jest cholernie długa to myliła się, kilkanaście dni dzieliło ją między tymi uczuciami ale ona jeszcze o tym nie wiedziała.
- To dlaczego się przyjaźnisz ze mną? - odezwał się w końcu dłonią przeczesując swoje dość krótkie brązowe włosy
- Bo jestem taka jak ty - uśmiechnęli się oboje, ona złapała w rękę kamień jaki leżał pod jej stopą i rzuciła go przed siebie - dla nas nie ma miejsca w raju
- Cholera wie czy, istnieje raj, może nasze istnienie kończy się kiedy robaki wpierdolą ostatni kawałek gnijącego ciała? - uderzyła go w ramię
- Jesteś obrzydliwy! - krzyknęła chociaż właściwie jej to nie ruszyło, była już przyzwyczajona do jego głupich tekstów
- Czemu przyszłaś do mnie, zamiast zostać z nimi? - zapytał po chwili ciszy
- Z tobą nie muszę udawać, że jestem kimś innym.. - powiedziała a łzy cisnęły się do jej oczu, tak bardzo nienawidziła grać że jest okej
- Nie rozklejaj się, jesteś silniejsza niż ten syf oboje jesteśmy - uśmiecha się, i kładzie głowę na jego ramieniu, mogłaby siedzieć tak wiecznie, ale zwykle dzień się kończy i trzeba wracać do domu - robi się późno - zaczął
- Nie idźmy jeszcze - powiedziała spoglądając w jego niebieskie tęczówki - proszę chcę jeszcze posiedzieć, tu jest magicznie - powiedziała
- To moje miejsce, moja oaza - odpowiedział jej i spojrzał na odbicie w tafli wody
- To czemu mnie tutaj wpuściłeś? - zapytała ciekawa jego odpowiedzi
- Potrzebujesz ciszy tak samo jak ja - powiedział i uśmiechnął się do niej, rozbrzmiał telefon, dziewczyna wyjęła go z kieszeni
- Jestem nad jeziorem, nie nie szukajcie mnie, wrócę sama, tak, tak , muszę pomyśleć - słyszał tylko jej odpowiedzi ale czuł jak bardzo nie chce tam wracać
- nie chcesz do nich wracać prawda? - zapytał kiedy skończyła rozmawiać
- nie chcę, mam już dość udawania szczęśliwej dziewczyny która ma idealne życie, bo tak nie jest, ale jak pokażę im że jestem właściwie cierpiącą nastolatką, odsuną się ode mnie jak reszta pierdolonego społeczeństwa - pękła, coś pękło w jej i łzy potoczyły się jak grom z jasnego nieba, zaczęła płakać, odwróciła głowę, nie chciała aby widział, że płacze. Nie chciała pokazać że jest tak bardzo słaba, poczuła jedynie dłoń na swoim ramieniu a potem po prostu wtuliła się w jego ramiona. Mogła płakać w jego ramię, a on siedział cicho i głaskał ją po włosach, wiedziała jednak że nawet jakby mocno chciała nic nie może przebić przyjacielskiej bariery jaką sama między nimi postawiła. Bała się zakochać, bała się być znów wykorzystana, chciała żyć spokojnie, chociaż nic jej nie dawało spokoju.Siedzieli tak później leżąc na zimnej ziemi i patrząc w niebo, oni dzwonili co jakiś czas kiedy to ona mówiła im, że nie wróci jeszcze że spotkała kogoś, że chce porozmawiać, że nie mają się martwić, przestali dzwonić, a oni leżeli na jej bluzie patrząc w niebo i licząc gwiazdy. Śmiali się nieustannie i denerwowali siebie tylko po to aby nie czuć wewnętrznego bólu jaki oboje mieli w sobie. Ukojenia, tak to tego chcieli. Godzina za godziną, na niebie powoli wschodziło słońce a ona leżała wtulona w jego ramię - zasnęła. Jeszcze tydzień temu nie pozwoliłaby na to, ale dzisiaj wiedząc, że właściwie nie ma nikogo prócz niego postanowiła dać sobie szansę. On patrzał na nią i uśmiechał się sam do siebie, chciał tego, ona zresztą też ale żadne z nich nie miało na tyle odwagi żeby to zrobić.
Słoneczne promienie padające prosto w oczy wybudziły ją ze snu, zaczęła się śmiać - zasnęłam na ziemi, jak to możliwe? - nawet nie zorientowała się kiedy on robiąc jej psikusa, wrzucił ją prosto do lodowatej jeziornej wody - popierdoliło Cię!? - krzyknęła kiedy dotarło do niej, że jest cała mokra
- wysuszy się - roześmiany patrzał jak dziewczyna wychodzi z wody, zaczęła drżeć było jej niewyobrażalnie zimno - jest ci zimno? - zapytał a ona robiąc głupią minę oblała go zimny spojrzeniem
- nie kurwa jest mi gorąco - bez słowa złapał ją pod ramię i zaprowadził do domu, bez słowa otworzył drzwi i zaprowadził do pokoju na górę, z okna miał widok na całe miasto spojrzała przez nie uśmiechając się sama do siebie. Podał jej ręcznik i dał jej swoją bluzkę która i tak na niej wyglądała jak sukienka, pokazał gdzie łazienka, dziewczyna stanęła przed lustrem i związała włosy w niesfornego kitka, on zaś poszedł do kuchni, gdy siedziała już w pokoju na sofie oglądając album ze zdjęciami podał jej gorącą herbatę i usiadł obok niej
- co tak rżysz? - rzucił głupio
- wyglądasz jak dziecko z porażeniem mózgowym - znów zaczęli się śmiać, w końcu gdzieś na szarym końcu niczego ich spojrzenia spotkały się chociaż tak bardzo tego unikali, oboje żyjąc w przekonaniu że to nie wypali, siedzieli tak chwilę patrząc na siebie i właściwie uświadamiając sobie że więcej ich łączy niż dzieli. Znów telefon, złapała kurtkę i odebrała tym razem była nerwowa, mówiąc że nie wróci tak szybko, że nie mają się martwić, że jest z kimś kto ją obroni, kłamała bo to chucherko nawet nie obroniło by jej przed malutkim psem, ale tylko z nim czuła się bezpieczna. Nie wiedziała co czuję do niego, ale wiedziała że nie chce tkwić w świadomości, że go straciła raz na zawsze. Obiecała sobie, że kiedyś się odważy, że kiedyś mu to powie, ale nie dzisiaj, dziś wolała jeszcze popatrzeć w jego oczy i powiedzieć jemu jak bardzo go nienawidzi,
a od nienawiści do miłości nie ma daleko, chociaż wydawało jej się że droga między jednym a drugim jest cholernie długa to myliła się, kilkanaście dni dzieliło ją między tymi uczuciami ale ona jeszcze o tym nie wiedziała.
czwartek, 27 marca 2014
Niemym krzykiem do mnie mów
- Czemu ty jesteś tak zamknięta, nieobecna? - zapytał patrząc na mnie, chciałabym rozpłynąć się w tym momencie, nie odpowiadać mu, bo właściwie po co pyta?
- Nie wierzę ludziom, jedyne co potrafili robić to ranić mnie za każdym razem - powiedziałam i mimo napływających do moich źrenic łez, chciałam skończyć - tyle razy wyciągałam rękę wołając na pomoc, to każdy nagle mnie nie widział jakbym była niewidzialna, to boli, że musisz być spisanym na siebie, nie możesz... - urwałam
- Oczekiwać, że ktoś ci pomoże - dokończył spoglądając na mnie
- Tak właśnie - spuściłam wzrok, od dawna łączyło nas bardzo dużo ale nie chcę go tu wpuścić, w moim życiu nie ma chyba miejsca... Może i jest, ale właściwie czy mam zaufać mu, otworzyć się, swoją ciemną stronę.
- Chcę abyś wiedziała - złapał moją dłoń, a mój oddech momentalnie przyśpieszył, wraz z biciem serca - że nie musisz uciekać przede mną każdego razu kiedy wyciągam do Ciebie dłoń, uwierz mi - westchnął - nie tylko ty bałaś się ludzi, że zranią Cię tak jak ci wcześniejsi - zrobiło mi się momentalnie lepiej, nie jestem sama, już nie jestem z tym sama - i wiem, że kryjesz te rany długimi rękawami - powiedział - swojego czasu... też myślałem żeby - urwał
- Dlaczego? - zapytałam
- Nie zawsze byłem taki otwarty jak teraz - powiedział
- Rozumiem - odpowiedziałam delikatnie patrząc na niego, tak aby może mnie nie zauważył
- Wiem, że rozumiesz - spojrzał na mnie, nie uciekłam tym razem nie chciałam uciekać, rozmawialiśmy codziennie, chodziliśmy wszędzie razem, dobra para przyjaciół.
Ale i go straciłam, w biegu czasu, wybrał innych zresztą jak każdy. Wszystko się kiedyś kończy wcześniej czy później.
Przygotowania do studniówki szły pełną parą a ja właściwie nadrabiałam zaległość jakie narobiłam sobie przez dwa lata edukacji w Liceum Ogólnokształcącym. Siedzieliśmy paczką w pubie, właściwie teraz kiedy wiedzieliśmy, że w maju rozejdziemy się na dobre zaczęliśmy bardziej się spotkać - nadrabiać stracony czas. Czułam się nareszcie dobrze, i bez niego było mi dobrze. Piątkowy wieczór - taki sam jak każdy. Sączyłam powolnie zamówione przez siebie piwo, śmieliśmy się, potem odwiedziliśmy koleżankę, która przeniosła się w drugiej klasie do technikum - zaczęła od nowa. Miała brać jutro ślub czyli znany nam przedślubny Polter. Spotkałam tam masę ludzi i właściwie po kilku głębszych czułam się bardziej pewna siebie, bardziej wyluzowana. Gdzieś za mgłą usłyszałam ciche niezbyt pewne cześć. Odwróciłam się, nigdy nie myślałam, że po jego odejściu jeszcze tak mocno za nim zatęsknię. Drogi rozeszły się już bardzo dawno, a bycie w jednej klasie ograniczało się już jedynie do głupiego cześć, on wolał tych popularniejszych, podobno z jakąś jest, a ja głupia przez jakiś moment myślałam, że coś z tego wyniknie. Rozmawialiśmy, tańczyliśmy było cudownie, odprowadził mnie pod sam dom po czy w uścisku pożegnaliśmy się. Tym razem nie czułam nic - nie był już dla mnie tak ważny jaki był półtora roku temu. Wyleczyłam się na dobre z miłości jak i z poczucia winy w pewnym stopniu. Dni mijały, a więź dziwnie się bardziej pogłębiała. Pamiętam jak wczoraj kiedy cały zestresowany zapytał mnie czy pójdę z nim na studniówkę - zgodziłam się, nie chciałam być nie miła a zresztą sama iść nie chciałam.
- Szkoda, że nie doczekałeś się studniówki, zresztą podobno było sztywno, chłopaków złapali na przemycie wódki - patrzał na mnie pusto, bez wyrazu, nie wiem czy słyszał nie wiem czy czuł moją obecność, wiedziałam jedynie, że właściwie szanse że się obudzi są jak jedna do miliona, ale ja wierzę chyba już jako jedyna.
Był czwartek, wracaliśmy ze szkoły on także każdy uśmiechnięty i radosny, przecież nadchodził piątek a my szykowaliśmy się na urodziny Kaśki. Siedziałam w pokoju słuchając muzyki i rozklejając po ścianach notatki, musiałam zacząć się uczyć - matura nie wybiera. W salonie rozbrzmiał telefon, mama zawołała mnie.
- Nie wiemy czy kiedykolwiek się obudzi, rozległe uszkodzenie mózgu, jeżeli się obudzi, nigdy już nie stanie na nogach - słowa, łzy, złapałam kluczyki od auta i pomimo łez i smutku dojechałam do szpitala. Matka z ojcem w łzach - przecież ich syn miał za miesiąc bawić się na studniówce, zdać maturę mieć żonę, pójść wcześniej jeszcze na studia. A teraz? Nie wiadomo czy nawet się obudzi.
Mijały dni, miesiące, a później lata. Uniwersytet Jagielloński kolejny rok socjologii. Kraków był piękny ale mnie ciągnęło nad morze, kochaliśmy morze - ostatnim razem pojechaliśmy na Hel i śmieliśmy się, że my nigdy się nie zestarzejemy. Telefon, radosny głos - OBUDZIŁ SIĘ.
Trzeci dzień się nie pojawiłam na wykładach, za tydzień zaczyna się sesja. A on budząc się zapytał czy zdąży na studniówkę, czeka go studniówka jeszcze raz jak się podejmie, chciałam być z nim jak najdłużej ale musiałam wrócić na zajęcia, on zaczął znów naukę, ja mocno siedziałam i zaliczałam egzaminy pisząc pracę magisterską.
Teraz go nie ma, nie ma go w moim życiu, i czasem dumając myślę o jego uśmiechu. Podobno dobrze się miewa, podobno chce być prokuratorem, może gdzieś na swojej drodze się jeszcze spotkamy - może.
- Nie wierzę ludziom, jedyne co potrafili robić to ranić mnie za każdym razem - powiedziałam i mimo napływających do moich źrenic łez, chciałam skończyć - tyle razy wyciągałam rękę wołając na pomoc, to każdy nagle mnie nie widział jakbym była niewidzialna, to boli, że musisz być spisanym na siebie, nie możesz... - urwałam
- Oczekiwać, że ktoś ci pomoże - dokończył spoglądając na mnie
- Tak właśnie - spuściłam wzrok, od dawna łączyło nas bardzo dużo ale nie chcę go tu wpuścić, w moim życiu nie ma chyba miejsca... Może i jest, ale właściwie czy mam zaufać mu, otworzyć się, swoją ciemną stronę.
- Chcę abyś wiedziała - złapał moją dłoń, a mój oddech momentalnie przyśpieszył, wraz z biciem serca - że nie musisz uciekać przede mną każdego razu kiedy wyciągam do Ciebie dłoń, uwierz mi - westchnął - nie tylko ty bałaś się ludzi, że zranią Cię tak jak ci wcześniejsi - zrobiło mi się momentalnie lepiej, nie jestem sama, już nie jestem z tym sama - i wiem, że kryjesz te rany długimi rękawami - powiedział - swojego czasu... też myślałem żeby - urwał
- Dlaczego? - zapytałam
- Nie zawsze byłem taki otwarty jak teraz - powiedział
- Rozumiem - odpowiedziałam delikatnie patrząc na niego, tak aby może mnie nie zauważył
- Wiem, że rozumiesz - spojrzał na mnie, nie uciekłam tym razem nie chciałam uciekać, rozmawialiśmy codziennie, chodziliśmy wszędzie razem, dobra para przyjaciół.
Ale i go straciłam, w biegu czasu, wybrał innych zresztą jak każdy. Wszystko się kiedyś kończy wcześniej czy później.
Przygotowania do studniówki szły pełną parą a ja właściwie nadrabiałam zaległość jakie narobiłam sobie przez dwa lata edukacji w Liceum Ogólnokształcącym. Siedzieliśmy paczką w pubie, właściwie teraz kiedy wiedzieliśmy, że w maju rozejdziemy się na dobre zaczęliśmy bardziej się spotkać - nadrabiać stracony czas. Czułam się nareszcie dobrze, i bez niego było mi dobrze. Piątkowy wieczór - taki sam jak każdy. Sączyłam powolnie zamówione przez siebie piwo, śmieliśmy się, potem odwiedziliśmy koleżankę, która przeniosła się w drugiej klasie do technikum - zaczęła od nowa. Miała brać jutro ślub czyli znany nam przedślubny Polter. Spotkałam tam masę ludzi i właściwie po kilku głębszych czułam się bardziej pewna siebie, bardziej wyluzowana. Gdzieś za mgłą usłyszałam ciche niezbyt pewne cześć. Odwróciłam się, nigdy nie myślałam, że po jego odejściu jeszcze tak mocno za nim zatęsknię. Drogi rozeszły się już bardzo dawno, a bycie w jednej klasie ograniczało się już jedynie do głupiego cześć, on wolał tych popularniejszych, podobno z jakąś jest, a ja głupia przez jakiś moment myślałam, że coś z tego wyniknie. Rozmawialiśmy, tańczyliśmy było cudownie, odprowadził mnie pod sam dom po czy w uścisku pożegnaliśmy się. Tym razem nie czułam nic - nie był już dla mnie tak ważny jaki był półtora roku temu. Wyleczyłam się na dobre z miłości jak i z poczucia winy w pewnym stopniu. Dni mijały, a więź dziwnie się bardziej pogłębiała. Pamiętam jak wczoraj kiedy cały zestresowany zapytał mnie czy pójdę z nim na studniówkę - zgodziłam się, nie chciałam być nie miła a zresztą sama iść nie chciałam.
- Szkoda, że nie doczekałeś się studniówki, zresztą podobno było sztywno, chłopaków złapali na przemycie wódki - patrzał na mnie pusto, bez wyrazu, nie wiem czy słyszał nie wiem czy czuł moją obecność, wiedziałam jedynie, że właściwie szanse że się obudzi są jak jedna do miliona, ale ja wierzę chyba już jako jedyna.
Był czwartek, wracaliśmy ze szkoły on także każdy uśmiechnięty i radosny, przecież nadchodził piątek a my szykowaliśmy się na urodziny Kaśki. Siedziałam w pokoju słuchając muzyki i rozklejając po ścianach notatki, musiałam zacząć się uczyć - matura nie wybiera. W salonie rozbrzmiał telefon, mama zawołała mnie.
- Nie wiemy czy kiedykolwiek się obudzi, rozległe uszkodzenie mózgu, jeżeli się obudzi, nigdy już nie stanie na nogach - słowa, łzy, złapałam kluczyki od auta i pomimo łez i smutku dojechałam do szpitala. Matka z ojcem w łzach - przecież ich syn miał za miesiąc bawić się na studniówce, zdać maturę mieć żonę, pójść wcześniej jeszcze na studia. A teraz? Nie wiadomo czy nawet się obudzi.
Mijały dni, miesiące, a później lata. Uniwersytet Jagielloński kolejny rok socjologii. Kraków był piękny ale mnie ciągnęło nad morze, kochaliśmy morze - ostatnim razem pojechaliśmy na Hel i śmieliśmy się, że my nigdy się nie zestarzejemy. Telefon, radosny głos - OBUDZIŁ SIĘ.
Trzeci dzień się nie pojawiłam na wykładach, za tydzień zaczyna się sesja. A on budząc się zapytał czy zdąży na studniówkę, czeka go studniówka jeszcze raz jak się podejmie, chciałam być z nim jak najdłużej ale musiałam wrócić na zajęcia, on zaczął znów naukę, ja mocno siedziałam i zaliczałam egzaminy pisząc pracę magisterską.
Teraz go nie ma, nie ma go w moim życiu, i czasem dumając myślę o jego uśmiechu. Podobno dobrze się miewa, podobno chce być prokuratorem, może gdzieś na swojej drodze się jeszcze spotkamy - może.
czwartek, 6 marca 2014
Elizabeth
Elizabeth obudź się, świat czeka na Ciebie, czeka abyś wstała
Ale właściwie czy ja chcę wstać? Wstać aby widzieć jego parszywą twarz, która odgrywa rolę ważnego, odgrywa rolę świetnego tatusia, dobrego męża i człowieka sukcesu. Patrzeć na nią, która nie potrafi walczyć o swoje, wstać podejść do lustra spojrzeć na swoją dziewiętnastoletnią zmęczoną twarz, spojrzeć na dziewczynę która przez ostatni rok zmieniła wszystko, ale czy właściwie na dobre?
- Witaj nieszczęśliwy dniu, może dzisiaj okażesz ze swojej łaski trochę radości dla mnie - mówię sama do siebie i oblewam twarz zimną wodą, czas nałożyć coś co maskuje znaki mojego zmęczenia - kochany makijaż. Wychodząc z łazienki dziękuję Bogu, że on śpi, dziękuję że nie muszę dzisiaj z nim rozmawiać. Podchodzę do szafy, nie zastanawiam się biorę pierwszy lepszy sweter i jeansy leżące na krześle. Słuchawki w uszy i błoga muzyka uspokaja mój niespokojny umysł, ale właściwie wśród ludzi nie czuję się tak źle. Mniej myślę. Nerwowo stukam w klawisze telefonu komórkowego próbując napisać sms'a - głupie Hej aby nie nudzić się cały dzień. W XXI niestety nie wyobrażam sobie życia bez mojej komórki i internetu. Wchodzę do gmachu szkoły, i już czuję od razu, że będzie lepiej - tu jest mi dobrze. Mijam uczniów, nauczycieli, nieznajomych, znajomych i dochodzę do swojej klasy. Dzisiaj zaczynamy matematyką - niezbyt mi się to uśmiecha, ale lepsza matematyka niż godzina w toksycznym domu.
- Elizabeth rozwiąże to zadanie - podchodzę do tablicy i tracę mózg, próbując obliczyć coś co właściwie jest dla mnie czarną magią - dobra usiądź - mówi a ja siadam do mojej szkolnej ławki oczekuję na dzwonek.
Szkoła - swojego rodzaju azyl, ucieczka od zła jakie znów mnie czeka kiedy powrócę. Torba leży pod łóżkiem, a ja leżę i patrzę się bezczynnie w sufit, oddałabym wszystko aby się odezwał, aby wyrwał mnie z otchłani smutku, albo napisał co u mnie. Wkładam słuchawki i przymykam oczy - teraz mogę umierać. Płynne melodie wpadają wprost do mojego serca, łagodzą rany te zewnętrzne i wewnętrzne. Na ekranie widnieje odliczanie, wielkie odliczanie, wyjadę i już więcej nie wrócę, jadę za marzeniami za lepszym światem, dla samej siebie, nie dla niej czy niego - dla siebie.
Ostatnie poprawki, sprawdzam czy wszystko mam
Dowód, paszport, portfel, karta, telefon, ubrania, kosmetyki...
Mam wszystko, jadę i nawet nie mają pojęcia że już nie wrócę - jak wrócę to nie do nich.
Dworzec pks, nerwowo stukam palcami w rączkę od walizki, w ręku ściskając swój naszyjnik - jedziemy po marzenia, nie ważne co przeżyłaś teraz zaczniesz od nowa. Wsiadam do autobusu, patrzę na ludzi, niektórych znam, niektórych widzę po raz pierwszy w życiu, łapię telefon i wystukuję ostatniego sms'a do niego, więcej już się nie zobaczymy. Skończyliśmy szkołę, jesteśmy po maturze dobrze wiedzieliśmy, że nas to czeka. Trzy piękne lata, teraz czas pożegnać się i pójść w swoją drogę.
Ruszyliśmy - nie ma odwrotu
Nie ma powrotu
Kocham Cię
Jak to absurdalnie brzmi, pokochać kogoś kto nawet nigdy nie był twoim ideałem, pokochać kogoś kto właściwie nie wniósł nic do Twojego życia prócz wspólnych przerw i uśmiechu - niewiele ale może właściwie tego oczekujemy od życia.
Kocham Cię
Powtórzę jeszcze raz, aby zapamiętać, ciemne włosy, niebieskie oczy.
Kocham Cię
Czemu to tak pięknie brzmi?
Kocham Cię
Do szaleństwa
Chciałabym abyś przyjechał na lotnisko, porwał mnie jak w romantycznym filmie - ale to prawdziwe życie tu nie ma miłości z książek albo filmów jest zimna podłoga, papieros i kawa z rana.
Kiedyś kiedy zrozumiemy, ze dana osoba jest dla nas kimś więcej zwykle jest za późno, aby cokolwiek zrobić. Czasami myślimy, że to nie ma już sensu, że nie warto - jednak o miłość i marzenia warto walczyć i o wolność.
Przegrałam w tym momencie, czuję wibrację telefonu, na wyświetlaczu widnieje jego imię, ręce zaczynają drżeć, cała drżę nie wiedząc dlaczego tak bardzo boję się odebrać. Rozmawiamy właściwie o niczym, na koniec żegnamy się, obiecuję że się odezwę jak dojadę.
- Eli? - zaczyna a ja znając go bardzo dobrze słyszę nerwy
- Tak?
- Chciałbym abyś wiedziała... - połączenie urwane. Do cholery jasnej, dlaczego właśnie teraz? Próbowałam się do niego dodzwonić jeszcze kilka razy, najwidoczniej rozładował mu się telefon.
Podróż była ciężka, była cholernie ciężka i męcząca. Kiedy już usiadłam na łóżku mojej najlepszej przyjaciółki mogłam powiadomić wszystkich, że jestem cała i zdrowa. Pierwsza była mama, potem zaraz był on, wybrałam numer i usłyszałam sygnał - dzięki ci Boże. Odebrał, ale był przygnębiony, nie chciał dokończyć tego co zaczął kilka godzin temu, mówił że nie ważne, no cóż nie będę naciskać. Rozmawialiśmy chwilę po czym oboje zasnęliśmy, rozłączyła nas dopiero moja przyjaciółka.
Mijały tygodnie, a ja kontakt miałam z nim idealny, chaty internetowe, skype, facebook. Ale ciągle nie mogłam pozbyć się świadomości, że go kocham a dzieli nas tyle kilometrów. Kiedyś zakocham się znów, nie w nim w kimś innym, kto będzie odpowiedni, on też jest, ale... jest nieosiągalny
Za dwadzieścia lat znów się spotkamy w biegu czasu gdzieś na ulicy biegnąc odebrać nasze dzieci ze szkoły, spojrzymy na siebie jak na nieznajomych rzucając sobie głupie cześć, a potem wrócimy do domu wspominając piękną licealną miłość, nierealną do przetrwania, nieosiągalną, zakazaną. I wtedy poczujemy, że zrobiliśmy błąd, że mogliśmy robić coś innego. Może znów się spotkamy, będziemy rozmawiać, a wtedy ja odważę się powiedzieć Ci jak bardzo Cię kocham, jak za każdym razem tęsknię za Tobą z większą siłą, jak bardzo pragnę abyś mnie przytulił, powiedział że jestem ważna...
Kiedyś to zniknie, spalę nasze zdjęcia i zapomnę o Tobie, ale nie dziś, dzisiaj muszę jeszcze pomyśleć o twoich niebieskich oczach...
Ale właściwie czy ja chcę wstać? Wstać aby widzieć jego parszywą twarz, która odgrywa rolę ważnego, odgrywa rolę świetnego tatusia, dobrego męża i człowieka sukcesu. Patrzeć na nią, która nie potrafi walczyć o swoje, wstać podejść do lustra spojrzeć na swoją dziewiętnastoletnią zmęczoną twarz, spojrzeć na dziewczynę która przez ostatni rok zmieniła wszystko, ale czy właściwie na dobre?
- Witaj nieszczęśliwy dniu, może dzisiaj okażesz ze swojej łaski trochę radości dla mnie - mówię sama do siebie i oblewam twarz zimną wodą, czas nałożyć coś co maskuje znaki mojego zmęczenia - kochany makijaż. Wychodząc z łazienki dziękuję Bogu, że on śpi, dziękuję że nie muszę dzisiaj z nim rozmawiać. Podchodzę do szafy, nie zastanawiam się biorę pierwszy lepszy sweter i jeansy leżące na krześle. Słuchawki w uszy i błoga muzyka uspokaja mój niespokojny umysł, ale właściwie wśród ludzi nie czuję się tak źle. Mniej myślę. Nerwowo stukam w klawisze telefonu komórkowego próbując napisać sms'a - głupie Hej aby nie nudzić się cały dzień. W XXI niestety nie wyobrażam sobie życia bez mojej komórki i internetu. Wchodzę do gmachu szkoły, i już czuję od razu, że będzie lepiej - tu jest mi dobrze. Mijam uczniów, nauczycieli, nieznajomych, znajomych i dochodzę do swojej klasy. Dzisiaj zaczynamy matematyką - niezbyt mi się to uśmiecha, ale lepsza matematyka niż godzina w toksycznym domu.
- Elizabeth rozwiąże to zadanie - podchodzę do tablicy i tracę mózg, próbując obliczyć coś co właściwie jest dla mnie czarną magią - dobra usiądź - mówi a ja siadam do mojej szkolnej ławki oczekuję na dzwonek.
Szkoła - swojego rodzaju azyl, ucieczka od zła jakie znów mnie czeka kiedy powrócę. Torba leży pod łóżkiem, a ja leżę i patrzę się bezczynnie w sufit, oddałabym wszystko aby się odezwał, aby wyrwał mnie z otchłani smutku, albo napisał co u mnie. Wkładam słuchawki i przymykam oczy - teraz mogę umierać. Płynne melodie wpadają wprost do mojego serca, łagodzą rany te zewnętrzne i wewnętrzne. Na ekranie widnieje odliczanie, wielkie odliczanie, wyjadę i już więcej nie wrócę, jadę za marzeniami za lepszym światem, dla samej siebie, nie dla niej czy niego - dla siebie.
Ostatnie poprawki, sprawdzam czy wszystko mam
Dowód, paszport, portfel, karta, telefon, ubrania, kosmetyki...
Mam wszystko, jadę i nawet nie mają pojęcia że już nie wrócę - jak wrócę to nie do nich.
Dworzec pks, nerwowo stukam palcami w rączkę od walizki, w ręku ściskając swój naszyjnik - jedziemy po marzenia, nie ważne co przeżyłaś teraz zaczniesz od nowa. Wsiadam do autobusu, patrzę na ludzi, niektórych znam, niektórych widzę po raz pierwszy w życiu, łapię telefon i wystukuję ostatniego sms'a do niego, więcej już się nie zobaczymy. Skończyliśmy szkołę, jesteśmy po maturze dobrze wiedzieliśmy, że nas to czeka. Trzy piękne lata, teraz czas pożegnać się i pójść w swoją drogę.
Ruszyliśmy - nie ma odwrotu
Nie ma powrotu
Kocham Cię
Jak to absurdalnie brzmi, pokochać kogoś kto nawet nigdy nie był twoim ideałem, pokochać kogoś kto właściwie nie wniósł nic do Twojego życia prócz wspólnych przerw i uśmiechu - niewiele ale może właściwie tego oczekujemy od życia.
Kocham Cię
Powtórzę jeszcze raz, aby zapamiętać, ciemne włosy, niebieskie oczy.
Kocham Cię
Czemu to tak pięknie brzmi?
Kocham Cię
Do szaleństwa
Chciałabym abyś przyjechał na lotnisko, porwał mnie jak w romantycznym filmie - ale to prawdziwe życie tu nie ma miłości z książek albo filmów jest zimna podłoga, papieros i kawa z rana.
Kiedyś kiedy zrozumiemy, ze dana osoba jest dla nas kimś więcej zwykle jest za późno, aby cokolwiek zrobić. Czasami myślimy, że to nie ma już sensu, że nie warto - jednak o miłość i marzenia warto walczyć i o wolność.
Przegrałam w tym momencie, czuję wibrację telefonu, na wyświetlaczu widnieje jego imię, ręce zaczynają drżeć, cała drżę nie wiedząc dlaczego tak bardzo boję się odebrać. Rozmawiamy właściwie o niczym, na koniec żegnamy się, obiecuję że się odezwę jak dojadę.
- Eli? - zaczyna a ja znając go bardzo dobrze słyszę nerwy
- Tak?
- Chciałbym abyś wiedziała... - połączenie urwane. Do cholery jasnej, dlaczego właśnie teraz? Próbowałam się do niego dodzwonić jeszcze kilka razy, najwidoczniej rozładował mu się telefon.
Podróż była ciężka, była cholernie ciężka i męcząca. Kiedy już usiadłam na łóżku mojej najlepszej przyjaciółki mogłam powiadomić wszystkich, że jestem cała i zdrowa. Pierwsza była mama, potem zaraz był on, wybrałam numer i usłyszałam sygnał - dzięki ci Boże. Odebrał, ale był przygnębiony, nie chciał dokończyć tego co zaczął kilka godzin temu, mówił że nie ważne, no cóż nie będę naciskać. Rozmawialiśmy chwilę po czym oboje zasnęliśmy, rozłączyła nas dopiero moja przyjaciółka.
Mijały tygodnie, a ja kontakt miałam z nim idealny, chaty internetowe, skype, facebook. Ale ciągle nie mogłam pozbyć się świadomości, że go kocham a dzieli nas tyle kilometrów. Kiedyś zakocham się znów, nie w nim w kimś innym, kto będzie odpowiedni, on też jest, ale... jest nieosiągalny
Za dwadzieścia lat znów się spotkamy w biegu czasu gdzieś na ulicy biegnąc odebrać nasze dzieci ze szkoły, spojrzymy na siebie jak na nieznajomych rzucając sobie głupie cześć, a potem wrócimy do domu wspominając piękną licealną miłość, nierealną do przetrwania, nieosiągalną, zakazaną. I wtedy poczujemy, że zrobiliśmy błąd, że mogliśmy robić coś innego. Może znów się spotkamy, będziemy rozmawiać, a wtedy ja odważę się powiedzieć Ci jak bardzo Cię kocham, jak za każdym razem tęsknię za Tobą z większą siłą, jak bardzo pragnę abyś mnie przytulił, powiedział że jestem ważna...
Kiedyś to zniknie, spalę nasze zdjęcia i zapomnę o Tobie, ale nie dziś, dzisiaj muszę jeszcze pomyśleć o twoich niebieskich oczach...
poniedziałek, 24 lutego 2014
Carmen
Gdyby tak oszukać czas, zgubić się gdzieś pomiędzy wierszami naszego własnego życiorysu, zatrzymać się na chwilę aby przemyśleć kilka spraw, pomyśleć.
- Carmen - słowa wypowiadane z jego ust zawsze trafiały do mnie najmocniej na całym świecie, mogło się walić albo i palić ja mogłabym słuchać do rana jak mówi moje imię, śpiewa je wprost do moich malinowych ust. Ale właściwie czy my istniejemy?
- Chciałabym Cię mieć - mówię i patrzę wprost w jego czekoladowe oczy - Pragnę Ciebie najbardziej na całym świecie - nie odpowiada, jak może odpowiedzieć, jeżeli wszystko co widzę to wytwór mojej wyobraźni, pustki w sercu nie wypełnisz czekoladą....
Kładę bukiet tulipanów na marmurowy nagrobek, tulipany złączone z łzami idealnie pasują do tego klimatu, mówią mi, że znajdzie się inny, taki który nie odbierze sobie życia.
A właściwie dlaczego ludzie odbierają sobie życia? Znikają pewnego dnia z naszych żyć, zostawiają wszystko, dzieci, miłość, rachunki, długi, majątki, domy. Zostawiają nas z naszym sumieniem, abyśmy zastanawiali się właściwie dlaczego on a nie ktoś inny, a my błądzimy myślami gdzieś pomiędzy codziennością a czasem odległym. Zadumani w przeszłości, we wspomnieniach.
Klęczę nad marmurem, otwartą dłonią dotykając zimnego kamienia, został mi tylko on.
Zimny, zakopany, poza zasięgiem.
- Mamo, chodźmy do domu - ciągnie mnie za rękaw
- Jeszcze chwilka aniołku - spoglądam na nią, idealnie odzwierciedla jego rysy twarzy, jest piękna, taka jak on, krząta się wokoło nagrobka nie wiedząc co właściwie ze sobą zrobić, jest za młoda żeby to zrozumieć. Za kilka lat zrozumie co się stało, i losie dzięki, że ona mi została. Podnoszę się z zimnej ziemi na jakiej klęczałam, jakbym oddawała największe modlitwę.
Ale do kogo? Jeżeli jest Bóg to dlaczego odpiera nam to co najszczęśliwsze, poddaje ludzi próbom
przeżyjesz albo trafisz dwa metry pod ziemię.
Łapię ją za rękę i powolnym krokiem opuszczamy obłąkany cmentarz dusz, które czasami błąkają się pomiędzy ziemią a niebem, próbując dotknąć nas, chociaż my tego nie czujemy.
Siadam na fotelu kiedy ona maluje czerwone maki na kartce papieru, dziecko jest szczęśliwe chociaż codziennie pyta gdzie jest tatuś.
Skarbie tatuś umarł....
Zostawił nas z masą problemów, z długiem wysokości takiej, że niedopłacę się do zasranej śmierci, zostawił nas bo przegrał, zostawił nas bo był...
Łzy powoli wypływają z moich oczu, wychodzę na balkon, odpalam ostatniego papierosa, wyjmując z papierowego pudełka, sąsiedzi patrzcie jaką złą matką jestem, wychodzę zapalić we łzach.
Tęsknię, za dotykiem, za pocałunkiem, za czułością jaką mi dawał pomimo, że narobił masę problemów był dobrym człowiekiem.
- Carmen, musisz żyć pomimo tego co się stało kochana - mamo nie pomagasz, nikt mi nie pomoże, nikt nie zaklei dziury która pogłębia się w moim sercu z godzinę na godzinę.
- Aniołku, mama za niedługo wróci - całuję ją w policzek i oddaje do mamy, wychodzę na ulicę, deszcz doszczętnie moczy moje ubrania, nie zważam na to, idę przed siebie. Mijam pełno budynków, mijam park, kino, ratusz. Zachodzę na czarną stronę mojego miasta, strona która nie śpi. Strona która zapomina o tym co to ból, strona która nawołuje mnie każdej nocy. Strona która utrzymuje mnie przy życiu.
- Carmen, znów? - pyta mnie opierając się o ścianę swoim glanem całym w błocie, spoglądam na niego z pogardą, co teraz rozlicza mnie z tego co robię i co chcę? Nie jest moim sumieniem, ono kara mnie codziennie za to co robię. Siadam w kącie, każdy tutaj ma w dupie to co robisz, zębami otwieram sprzęt.
Piekło samej siebie właśnie mnie wita, piekło przesiąknęło mną jak dym nikotynowy przesiąka ubrania tak mnie przesiąka piekło, piekło samej siebie.
- Kiedyś też zatęsknisz za mną, gdziekolwiek jesteś kochanie
Po dwóch dniach mojego piekła czas wrócić do bycia przykładową mamą, ale tym razem mniej mi się to udaje, piekło próbuje dopaść mnie nawet kiedy jestem z nią, bawi się lalkami tworząc idealny dom. Kobieta, mężczyzna, dzieci, piesek i idealny dom.
Czasami śmieszne, że takie stereotypy są już dawno zawalone.
Kolejny tydzień z życia przykładnej matki i znów piekło ze mną, tym razem piekielny diabeł proponuje mi coś pięknego. Stoję na torach, i idę ciągle do niego, jestem już tak niedaleko, kochanie nadchodzę, widzę światła, przyśpieszają
- Nie bój się - słyszę od niego
- Nie boję - odparłam i czuję uderzenie, a potem widzę ciemność, gdzie mój ukochany? Gdzie mój idealny świat, gdzie ja właściwie jestem?
Chciałoby powiedzieć się, jesteś w piekle, ale to nie wygląda mi na piekło, ciągle coś mnie nawołuje.
- Mamusiu wróć - próbuję zawrócić ale nie mogę, ta droga nie ma powrotu wybrałam już gdzie idę. Wybrałam go zamiast swoje córeczki, zostawiłam ją samą na pastwę losu, zostawiłam ją.
- Przepraszam Aniołku - stoję naprzeciw jego. Czuję, że teraz wiem gdzie jestem, że jestem szczęśliwa. Ściskam jego dłoń, teraz mogę trwać wiecznie w tym piekle, mogę nie uciekać.
Składa kwiaty pod marmurowym pomnikiem, roniąc łzy - ma szesnaście lat pełno problemów, jest zakochana, nie ma nawet z kim porozmawiać.
Matka zostawiła ją kiedy miała lat cztery ojciec pół roku szybciej niż matka, jest sama w swoim świecie, jest w domu dziecka, bo Carmen...
Bo ona pragnęła odkupienia, pragnęła męża, nie zważając na to, że zostawi ją samą na pożarcie przez los.
Płaci mu, i wciąga kreskę, gdyby ona to widziała, ale nie widzi. Naparza się szczęścia z mężem gdzieś w otchłani wspomnień, przeżywa jeszcze raz to co kiedyś już się działo, a ona?
Niszczy doszczętnie swoje młode życie, wypłukuje smutek alkoholem,wydmuchuje kilogramami kokainy a płuca niszczy dymem nikotynowym, niszczy sama siebie, bo jest cholernie podobna do matki, oszukuje swój własny czas.
Zegar tyka, a jej zostaje coraz mniej czasu, umrze prędzej czy później, organizm nie wytrzyma...
Ale czy było warto?
Czy nasz czyny odzwierciedlają czyny innych?
Zataczamy koło wokoło istnień innych?
A dlaczego nie próbujemy żyć inaczej
Carmen dlaczego nie spróbowałaś żyć dla córki?
Był jej uzależnieniem, od uzależnienia nie dała rady uciec...
Idealna rodzina była stereotypem
Ona była słaba, on słabszy.. Kto zawinił
tego nie wiem.
- Chciałabym Cię mieć - mówię i patrzę wprost w jego czekoladowe oczy - Pragnę Ciebie najbardziej na całym świecie - nie odpowiada, jak może odpowiedzieć, jeżeli wszystko co widzę to wytwór mojej wyobraźni, pustki w sercu nie wypełnisz czekoladą....
Kładę bukiet tulipanów na marmurowy nagrobek, tulipany złączone z łzami idealnie pasują do tego klimatu, mówią mi, że znajdzie się inny, taki który nie odbierze sobie życia.
A właściwie dlaczego ludzie odbierają sobie życia? Znikają pewnego dnia z naszych żyć, zostawiają wszystko, dzieci, miłość, rachunki, długi, majątki, domy. Zostawiają nas z naszym sumieniem, abyśmy zastanawiali się właściwie dlaczego on a nie ktoś inny, a my błądzimy myślami gdzieś pomiędzy codziennością a czasem odległym. Zadumani w przeszłości, we wspomnieniach.
Klęczę nad marmurem, otwartą dłonią dotykając zimnego kamienia, został mi tylko on.
Zimny, zakopany, poza zasięgiem.
- Mamo, chodźmy do domu - ciągnie mnie za rękaw
- Jeszcze chwilka aniołku - spoglądam na nią, idealnie odzwierciedla jego rysy twarzy, jest piękna, taka jak on, krząta się wokoło nagrobka nie wiedząc co właściwie ze sobą zrobić, jest za młoda żeby to zrozumieć. Za kilka lat zrozumie co się stało, i losie dzięki, że ona mi została. Podnoszę się z zimnej ziemi na jakiej klęczałam, jakbym oddawała największe modlitwę.
Ale do kogo? Jeżeli jest Bóg to dlaczego odpiera nam to co najszczęśliwsze, poddaje ludzi próbom
przeżyjesz albo trafisz dwa metry pod ziemię.
Łapię ją za rękę i powolnym krokiem opuszczamy obłąkany cmentarz dusz, które czasami błąkają się pomiędzy ziemią a niebem, próbując dotknąć nas, chociaż my tego nie czujemy.
Siadam na fotelu kiedy ona maluje czerwone maki na kartce papieru, dziecko jest szczęśliwe chociaż codziennie pyta gdzie jest tatuś.
Skarbie tatuś umarł....
Zostawił nas z masą problemów, z długiem wysokości takiej, że niedopłacę się do zasranej śmierci, zostawił nas bo przegrał, zostawił nas bo był...
Łzy powoli wypływają z moich oczu, wychodzę na balkon, odpalam ostatniego papierosa, wyjmując z papierowego pudełka, sąsiedzi patrzcie jaką złą matką jestem, wychodzę zapalić we łzach.
Tęsknię, za dotykiem, za pocałunkiem, za czułością jaką mi dawał pomimo, że narobił masę problemów był dobrym człowiekiem.
- Carmen, musisz żyć pomimo tego co się stało kochana - mamo nie pomagasz, nikt mi nie pomoże, nikt nie zaklei dziury która pogłębia się w moim sercu z godzinę na godzinę.
- Aniołku, mama za niedługo wróci - całuję ją w policzek i oddaje do mamy, wychodzę na ulicę, deszcz doszczętnie moczy moje ubrania, nie zważam na to, idę przed siebie. Mijam pełno budynków, mijam park, kino, ratusz. Zachodzę na czarną stronę mojego miasta, strona która nie śpi. Strona która zapomina o tym co to ból, strona która nawołuje mnie każdej nocy. Strona która utrzymuje mnie przy życiu.
- Carmen, znów? - pyta mnie opierając się o ścianę swoim glanem całym w błocie, spoglądam na niego z pogardą, co teraz rozlicza mnie z tego co robię i co chcę? Nie jest moim sumieniem, ono kara mnie codziennie za to co robię. Siadam w kącie, każdy tutaj ma w dupie to co robisz, zębami otwieram sprzęt.
Piekło samej siebie właśnie mnie wita, piekło przesiąknęło mną jak dym nikotynowy przesiąka ubrania tak mnie przesiąka piekło, piekło samej siebie.
- Kiedyś też zatęsknisz za mną, gdziekolwiek jesteś kochanie
Po dwóch dniach mojego piekła czas wrócić do bycia przykładową mamą, ale tym razem mniej mi się to udaje, piekło próbuje dopaść mnie nawet kiedy jestem z nią, bawi się lalkami tworząc idealny dom. Kobieta, mężczyzna, dzieci, piesek i idealny dom.
Czasami śmieszne, że takie stereotypy są już dawno zawalone.
Kolejny tydzień z życia przykładnej matki i znów piekło ze mną, tym razem piekielny diabeł proponuje mi coś pięknego. Stoję na torach, i idę ciągle do niego, jestem już tak niedaleko, kochanie nadchodzę, widzę światła, przyśpieszają
- Nie bój się - słyszę od niego
- Nie boję - odparłam i czuję uderzenie, a potem widzę ciemność, gdzie mój ukochany? Gdzie mój idealny świat, gdzie ja właściwie jestem?
Chciałoby powiedzieć się, jesteś w piekle, ale to nie wygląda mi na piekło, ciągle coś mnie nawołuje.
- Mamusiu wróć - próbuję zawrócić ale nie mogę, ta droga nie ma powrotu wybrałam już gdzie idę. Wybrałam go zamiast swoje córeczki, zostawiłam ją samą na pastwę losu, zostawiłam ją.
- Przepraszam Aniołku - stoję naprzeciw jego. Czuję, że teraz wiem gdzie jestem, że jestem szczęśliwa. Ściskam jego dłoń, teraz mogę trwać wiecznie w tym piekle, mogę nie uciekać.
Składa kwiaty pod marmurowym pomnikiem, roniąc łzy - ma szesnaście lat pełno problemów, jest zakochana, nie ma nawet z kim porozmawiać.
Matka zostawiła ją kiedy miała lat cztery ojciec pół roku szybciej niż matka, jest sama w swoim świecie, jest w domu dziecka, bo Carmen...
Bo ona pragnęła odkupienia, pragnęła męża, nie zważając na to, że zostawi ją samą na pożarcie przez los.
Płaci mu, i wciąga kreskę, gdyby ona to widziała, ale nie widzi. Naparza się szczęścia z mężem gdzieś w otchłani wspomnień, przeżywa jeszcze raz to co kiedyś już się działo, a ona?
Niszczy doszczętnie swoje młode życie, wypłukuje smutek alkoholem,wydmuchuje kilogramami kokainy a płuca niszczy dymem nikotynowym, niszczy sama siebie, bo jest cholernie podobna do matki, oszukuje swój własny czas.
Zegar tyka, a jej zostaje coraz mniej czasu, umrze prędzej czy później, organizm nie wytrzyma...
Ale czy było warto?
Czy nasz czyny odzwierciedlają czyny innych?
Zataczamy koło wokoło istnień innych?
A dlaczego nie próbujemy żyć inaczej
Carmen dlaczego nie spróbowałaś żyć dla córki?
Był jej uzależnieniem, od uzależnienia nie dała rady uciec...
Idealna rodzina była stereotypem
Ona była słaba, on słabszy.. Kto zawinił
tego nie wiem.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)